Autor |
Wiadomość |
<
FF, czyli radosna twórczość własna
~
Cerując rzeczywistość [NZ]
|
|
Wysłany:
Sob 16:51, 17 Paź 2009
|
|
|
Dołączył: 14 Paź 2009
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: z łóżka Pattinsona <3
|
|
Napisane dzięki własnym… przeżyciom (broń Boże któryś z wątków głównych) i piosence Verby – Młode Wilki 3. Bez niej nie byłoby tego tekstu. Wszyscy są ludźmi. Szczerze, to nie przepadam za takimi opowiadaniami, ale nie znalazłam w moim FF miejsca dla wampirów.
Kurczę… Trochę trudno mi streścić fabułę, zrobi to pierwszy rozdział.
To powiem jeszcze, że główną bohaterką i narratorką jest Megan, postać, którą chcę sama wykreować. Reszta to bohaterowie kanoniczni.
Jeśli się spodoba, to będę pisać dalej. Jeśli się nie spodoba, to... i tak będę pisać, ale niekoniecznie zamieszczać.
To tyle. Proszę o konstruktywne komentarze.
ROZDZIAŁ 1
„Każdego dnia i nocy
Czuję, że mój mózg staje się szalony
Coś, co sprawia że nie umiem walczyć
Nie opuszczaj mnie”
Siedemnaście lat. Siedemnaście lat męczarni. Cierpiałam tak długo, że miałam prawo zrobić to, co zrobić chciałam. Nigdy nie czułam się tak podekscytowana. Niedługo miały ziścić się moje wielkie plany. Miałam przestać być tą niezdarną Meg, którą wszyscy pomiatają i przeistoczyć się w szczęśliwą nastolatkę. Co za ironia!
Całe życie spędziłam płacząc. Łzy łagodzą ból psychiczny, wymywają go. Kiedy przepłaczesz noc, w dzień masz siłę, aby normalnie funkcjonować. Szloch i krzyki tłumiła poduszka, moja najlepsza przyjaciółka. I jedyna. Aż dziw, że przeżyłam te naście lat. Co trzymało mnie przy życiu? Nie mam pojęcia. Mogłam skończyć ze sobą jako jedenastolatka, ale nie zrobiłam tego. Bałam się bólu, byłam głupia. Nie rozumiałam wtedy, że życie może boleć o wiele bardziej. Papierosy, wódka, narkotyki… Bardzo dobrze znałam te słowa. Ze wszystkim jednak skończyłam. Definitywnie.
W życiu człowieka zawsze kiedyś przychodzi taki moment, kiedy czuje się nikomu niepotrzebny, opuszczony, zbędny… Wszystko wydaje się sztucznie wykreowane przez rzeczywistość, szarą i obłudną. Tak właśnie było w moim przypadku, od piątego roku życia. Chciałabym choć raz poczuć się wolną, stanąć w miejscu i zaczerpnąć powietrze. Trwać tak przez godzinę bez zmartwień i trosk. Ale nie mogę, nie mam prawa i nie jestem tego godna. Wmawiano mi to aż do skutku i osiągnięto zamierzony cel. Zabito we mnie wszelką godność i pewność siebie. To przez nich. Zapłacą mi za to, choćbym miała, przebijając im pierś, oddać ostatnie tchnienie.
Mogę wyobrazić sobie, co by było, jeślibym powiedziała komuś o swoich uczuciach. Próbowałam, w życiu musimy zrobić wszystko. Z czym się spotkałam? Uciekali, bali się mojego cierpienia. Albo odsyłali do diabła. Nikt nie chciał zrozumieć, przekonać się, że w głębi serca nadal jestem tą Meg sprzed dwunastu lat. A może już nią nie byłam? Zabiłam się i narodziłam jednocześnie. Gdybym była zdrowa, nie błądziłabym teraz palcem na stęchlałej fotografii mojej mamy. Alice… Odeszła, zanim tak naprawdę zdążyła być. Obwiniałam się za to, co się wtedy stało. Zbyt długo i zaciekle. Teraz nadszedł czas, żeby ukarać tych, którzy byli winni. Jasper, Paul, Leah, dr James… Zapłacą. Może nie odkupi to mamy, ale przywróci jej honor i wreszcie będzie mogła spocząć w pokoju.
Czasami zastanawiam się, co się dzieje po śmierci… Idziemy do nieba, myślimy, ‘żyjemy’ pełnią życia, czy może jesteśmy tylko kolejnym rozkładającym się ciałem zakopanym pod ziemią? Doszłam do wniosku, że raczej to drugie. Świat nie jest taki piękny jak go malują. Bóg? Jaki Bóg? Ten sam, który pozwolił na odebranie mi Alice? Jeśli tak, to niech się pokaże. Przyjdź i odpowiedz mi: dlaczego? Czy jako bezbronna pięciolatka tak wiele nagrzeszyłam? Jeśli tak, to przepraszam. Ale Ciebie i tak nie ma…
Tyle czasu cierpiałam, a teraz miałam właśnie okazję zmienić swoje życie. Obrócić je o sto osiemdziesiąt stopni. Szczęście w nieszczęściu. Przeniesiono mnie do Forks. Dwa lata temu spotkałam Ją. Kiedy patrzyłam na jej sylwetkę, włosy, oczy, to widziałam siebie sprzed ery ciemności. Roześmianą, szczęśliwą i zaślepioną. Nie chciałam wtedy z zasady nikogo w to mieszać. Wróciłam z zakupów zdruzgotana, że taka szansa przemknie mi koło nosa. Doszłam jednak do wniosku, że nacierpiałam się wiele, a podobno świat jest sprawiedliwy. Teraz była kolej na nią, miałam zmienić jej życie w koszmar. Wyrzutów sumienia czuła nie będę, bo ja nie mam sumienia. Nie ze mną te gierki.
W dzisiejszym świecie trzeba być konsekwentnym i bezlitosnym. Inaczej już nie żyjesz.
Ja jestem za słaba na życie i za mocna na śmierć.
Powoli podniosłam się z trawy, zieleń koiła nerwy. ‘Będę zdeterminowana, konsekwentna i bezlitosna. Nie dam się życiu’, obiecałam sobie. Minęła jakaś godzina od kiedy zniknęłam z podwórza. Ciekawe, czy zauważyli, że mnie nie ma. Może jedynie Marcus, on mógł się spostrzec. Moja bratnia dusza. Nie przyjaciel, bo takowych nie posiadałam. Życie mnie nauczyło, że nie należy się do niczego przywiązywać, bo to zniknie, pryśnie jak bańka mydlana. Marcus był blisko i to wystarczało.
Ruszyłam w stronę brudnego budynku sierocińca. Z każdym krokiem, pod stopami, zabijałam wiele bezbronnych stworzeń i było mi z tym bardzo dobrze. Przeskoczyłam przez płot i miałam iść już na dziedziniec, kiedy z lewej strony rozległ się ciepły, przyjazny głos.
- Znowu wychodziłaś. – To było stwierdzenie.
- Przecież wiesz… To mi pomaga. – Cofnęłam się i usiadłam pod jabłonką przy Marcusie.
- Tiaa… Mogłaś mi powiedzieć, martwiłem się. – Miał zamknięte oczy.
- Nikt się mną nie interesuje, więc nie kłam. Nie masz nawet odwagi spojrzeć mi prosto w oczy. – A jednak zrobił to.
- Mówisz i masz. –Uśmiechnął się promiennie. Gdybym umiała, też bym to zrobiła.
- Marc, musimy pogadać. Nie, nie przerywaj mi. To ja muszę ci o czymś powiedzieć. Cenię sobie to, co nas łączy. Dziękuję ci za wszystkie słowa otuchy. Zawsze byłeś dla mnie jak brat, którego nie miałam. – Głos mi się załamał. Mogłam mieć rodzeństwo, ale nie mogłam jednocześnie. Wszystko zepsuli. – Wiem, że zrozumiesz to, co zaraz ci powiem. Widzimy się po raz ostatni, nie pytaj, dlaczego. Będzie mi tam dobrze.
- Meg, czy ty… Chcesz się zabić?
- Nie, głuptasie. Ale chcę odmienić swoje życie, a niestety nie ma w nim miejsca na ten sierociniec, nie ma w nim miejsca na ciebie. Odchodzę, znikam, rozumiesz?
Mogłam spostrzec jak jego twarz spochmurniała, zgarbił się i przymrużył oczy.
- Nie. Puszczę. Cię. – Każdy wyraz mówił tak, jakby był on oddzielnym zdaniem.
- Nie musisz, sama odejdę. Czy ci się to podoba, czy nie. – Zerwałam się z miejsca.
- Musisz mi obiecać, że jeszcze się zobaczymy. Musisz przyrzec, że gdziekolwiek będziesz, skontaktujesz się ze mną, a w twoim życiu znajdzie się dla mnie miejsce. – Wstał, podszedł i spojrzał mi prosto w oczy. Pocałował mnie. Zatopił swoje usta w moich. Nie trwało to długo, ale wystarczająco, żeby wytrącić mnie z równowagi. – Czy to tak wiele?! – krzyknął zdruzgotany, potrząsając mną gwałtownie.
- Obiecuję. – Wyrwałam się i pobiegłam do budynku, miejsca, którego tak nienawidziłam.
Uciekłam, w tym byłam najlepsza. Co miał znaczyć ten pocałunek? Nikt nigdy mnie tak nie zranił. Miał przy mnie tylko być, a nie się zakochiwać. Teraz było mi jeszcze trudniej się pozbierać. Nie chciałam zostać z Marcusem w sierocińcu. Niby za rok bylibyśmy pełnoletni i moglibyśmy stąd wyjść, ale to nie byłoby takie proste, jak by się mogło wydawać. Gdzie bym poszła, do kogo? Co by to dało? Może zdusiłoby na chwilę mój smutek, zniwelowało rozpacz. Zadziałałoby jak narkotyk, chwila błogości, a później szara rzeczywistość.
Nie, nie dam się więcej wrobić.
Nie zdejmując spodni, usiadłam na piętrowym łóżku. Włożyłam słuchawki do uszu i zatopiłam się w muzyce. Była odskocznią od codziennych spraw i trosk.
Jak ja kocham taki stan, kiedy wszystko w tyle mam.
O tak. Teraz chciałam daleko za sobą zostawić Marcusa i cały ten badziewiasty świat. Zasnąć i zapomnieć, ale to - co obiecałam - spełnię.
Odezwę się do niego, nawet jeśli będę już Bellą Swan.
„Umieram ponownie
Zapadam się
Topiąc się w Tobie
Spadam na zawsze
Muszę przez to przebrnąć”
ROZDZIAŁ 2
„Maszeruj dalej do duszy
Bicie złamanego serca
Przestań układać ten rytm do snu
Bicie złamanego serca”
Lista na odtwarzaczu zakończyła się, oznajmiając, że słuchałam muzykę ponad trzy godziny. Zdziwiłam się, że nikt do mnie nie przyszedł, chociaż powinnam się już do tego przyzwyczaić. Nie interesowali się żadnym podopiecznym. Wydawali posiłki i na tym kończyła się ich rola. Żadnych czułości, nie cackali się z nami. Ja nie pragnęłam już takiej ‘miłości’, byłam na to za stara. Ale żal mi tych dzieci, które się tam wychowywały. Popełniali z nimi taki sam błąd, jaki zrobili ze mną. I tak ten sierociniec był o niebo lepszy od tamtego. Bez porównania.
Te obrazy nigdy nie ulotnią się z mojej głowy. Czasami chciałabym wcisnąć ‘Reset’ i zacząć wszystko od nowa. O wiele lepiej, mądrzej. Tyle popełniłam błędów, zdobyłam w tym klasę mistrzowską. Tiaa… Gdybym miała wehikuł czasu… Gdybym była normalna… Coś za dużo tych gdybów. Ale gdybym… wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej, lepiej.
Spojrzałam na zegarek, upewniając się co do spekulacji o godzinie. Miałam rację. Ostatnio w ogóle się nie myliłam. Jeszcze trzydzieści minut i wszyscy przyjdą do pokoi. Półtorej godziny do mojego wielkiego wyjścia. Na drodze głównej z Seattle do Forks miałam być o dwudziestej drugiej. Dobry omen, dwójka to moja ulubiona liczba.
Czas dłużył się niemiłosiernie. Pogłosiłam muzykę o trzy oczka, żeby zagłuszyć myśli i wspomnienia, od których nie było ucieczki. To były jedyne rzeczy, przed którymi nie mogłam po prostu zwiać. Gonią, łapią, męczą, dobijają… Żeby tylko. Jeszcze do tego cholernie bolą.
Głębokie oddechy. Wdech. Marcus. Wydech. Pocałunek. Wdech. Boże, co on do mnie czuje? Wydech.
Nie, miałam dość, musiałam odreagować. Alkohol odpadał, musiałam być trzeźwa. Narkotyki? Na haju nic bym nie zrobiła. Fajki, mój ratunek. Wdech. Nie mogłam tego zrobić, nie po walce jaką stoczyłam z nałogiem. Wydech. Nie miałam prawa nawet płakać, bo musiałam przecież wyglądać jak Bella. Tak, musiałam myśleć o niej, optymistycznie, pozytywnie.
Wprowadzę plan w życie. Będę miała wszystko, ona – nic. Kopciuszek zamieni się z Królewną na miejsca. Gdzieś tak pięć po dwudziestej drugiej Bella będzie wracała swoją furgonetką z pracy. Przypadkiem mnie potrąci, ja spadnę ze zbocza. Ta dobra, naiwna biedulka zejdzie za mną. Taak… Nie ma ze mną szans, zaprawiałam się w boju z Marcusem. Marc… Nieważne. Zatłukę ją, jeśli będzie trzeba, choć wolę tego uniknąć. Zniszczę jej życie, ale tylko w przenośni. Dosłowność zostawię sobie dla innych ludzi. Wstrzyknę jej środek nasenny, którym pielęgniarki faszerują młodsze dzieciaki. Lgnie na ziemię jak długa. Zaciągnę ją do ruin zamku, a dokładniej do ich lochów. Mało uczęszczane miejsce, wręcz nikt nigdy tam nie chodzi. Wszystko przygotowałam. Celę, łańcuch, jakieś jedzenie, posłanie. Po kątach rozsypałam trutkę na szczury. Wiem, że okazuję tym swego rodzaju słabość, ale nie chcę nazajutrz zastać na w pół zjedzonej Belli. Najpierw muszę się od niej jak najwięcej dowiedzieć, a później hulaj dusza, piekła nie ma.
Plan idealny.
Dwie dziewczyny weszły do sypialni. Rozmawiały gestykulując gwałtownie rękoma. Nie słyszałam ich dyskusji, a i one mnie do niej nie zapraszały. Nauczyły się już, że nie warto ze mną zaczynać rozmowy. Odstraszałam ludzi, wcale się z tym nie kryjąc. Jeszcze tylko godzina i dziewczyny zasną, zmęczone wspólnymi chichotami. Pogrążyłam się w muzyce, odpłynęłam.
Otworzyłam oczy. Lokatorki spały, pochrapując rytmicznie. Zeszłam, po drabince, z łóżka, stąpając jak najciszej. Wyjęłam z komody plecak, do którego wcześniej spakowałam najważniejsze rzeczy. Nie brałam ubrań, ani temu podobnych, bo przecież tam, gdzie zmierzałam, miałam mieć wszystko. Zarzuciłam plecak na ramię i wyszłam z pokoju. Skierowałam się w kierunku wspólnej szafy. Ubrałam kurtkę i płaszcz przeciwdeszczowy, na dworze lało jak z cebra. Założyłam stare adidasy i ruszyłam korytarzem w stronę wyjścia. Parę dni wcześniej z własnej inicjatywy naoliwiłam drzwi. Dzięki temu teraz mogłam wymknąć się bezszelestnie. Nałożyłam na głowę kaptur i pobiegłam w stronę ogrodzenia. W tym momencie powinna w mojej głowie pojawić się refleksja o miejscu, które opuszczałam. Ale nie był to czas na sentymenty. Przerzuciłam plecak na drugą stronę, a potem sama przeskoczyłam. ‘Marcusie, odezwę się’. Biegłam co tchu. Miałam dokładnie czterdzieści minut na dotarcie do ulicy. Póki co szczęście mi dopisywało. Przecież ktoś mógł wstać do łazienki i mnie przyłapać, ale tak się nie stało.
Czułam się wolna jak ptak. Bieg obudził we mnie jakieś nieznane instynkty. Wiatr muskał twarz, mierzwił włosy. ‘Jeszcze trochę, dam radę’, obiecałam sobie. Zobaczyłam w oddali zarys ulicy, spojrzałam na zegarek. Biegłam jakieś pół godziny. Idealnie. Zaraz tam będę i poczekam w spokoju na czerwoną furgonetkę. Nie mogłam wyliczyć dokładnego czasu przejazdu Belli, przecież nie była robotem. Czasem się spóźniała, czasami jechała wcześniej.
Przeszłam na drugą stronę jezdni, tę, którą będzie jechała moja znajoma. Spojrzałam nerwowo na plecak, w którym trzymałam strzykawkę napełnioną środkiem nasennym. Nie chciałam być okrutna, ona nic nie poczuje. Weszłam do rowu, gapiąc się w jedno miejsce. Nagle spostrzegłam z daleka światła samochodu. Było ciemno, musiałam po raz kolejny zdać się na szczęście. Weszłam na pobocze, potem na jezdnię. Nie miała szans mnie z daleka zobaczyć. Później wszystko zdarzyło się bardzo szybko. Pisk opon, uderzenie, sturlałam się ze zbocza. Chyba straciłam na chwilę świadomość, bo pewnego okresu nie pamiętam. Ocknęłam się leżąc twarzą w stronę ziemi. Nie podnosząc się, przypomniałam sobie plan. Plecak, strzykawka, lochy. Usłyszałam nad sobą płacz i stek przeprosin. Podniosłam się powoli i sięgnęłam do plecaka.
- Nic ci się nie stało? – Nie wiedziała, że to ona miała kłopoty.
Otworzyłam boczną kieszonkę i wyjęłam strzykawkę. Bella usiadła przy mnie, nie spodziewając się niczego. Wbiłam igłę w jej nogę, padła na ziemię. Tylko na to czekałam. Zakopałam strzykawkę, zabrałam kluczyki i pobiegłam do samochodu. Musiałam go na jakiś czas odstawić w ustronne miejsce. Myślami byłam przy Belli, próbowałam zapamiętać dokładnie miejsce, gdzie ją zostawiłam. Silnik zapalił za trzecim razem, wydając głośny warkot. Zbyt głośny.
„To są kroniki życia, śmierci i wszystkiego pomiędzy
To są historie naszych żyć, tak fikcyjne, jak tylko wydają się być”
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Fresh dnia Sob 17:23, 17 Paź 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Sob 22:10, 17 Paź 2009
|
|
|
|
Łaaaa... Pisz dalej! Strasznie mi się spodobało
Ostatnio zmieniony przez malfojka dnia Sob 22:11, 17 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 13:01, 18 Paź 2009
|
|
|
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2124
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: z domu Jackson'a.
|
|
Bardzo mi się to podoba.
Ten sierociniec, ta śmierć Alice, ta zatracona Megan.
Czekam na dalsze rozdziały.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 20:30, 18 Paź 2009
|
|
|
Dołączył: 18 Paź 2009
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Volterra
|
|
Na prawdę fajne, coś takiego jak sama chciałam napisać, ale w przeciwieństwie do ciebie nie mam takiego talentu...
Niecierpliwie czekam na dalszy ciąg, pozdrawiam i życzę weny.
p.s. Lepiej będzie jeśli poszczególne rozdziały będziesz pisała w osobnych postach.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez SuzKa dnia Pon 20:24, 19 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
|
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa) |
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|